czwartek, 16 października 2014

Może jednak istnieje długo i szczęśliwie?



Dawno nie było nic z Percy'iego, więc coś napisałam. Wpadłam na to podczas nauki rosyjskiego i mam nadzieję, że się spodoba :P
_____________________________

Od kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam bajki, które opowiadał mi tata na dobranoc. Były o mężnych rycerzach, delikatnych księżniczkach, niebezpiecznych smokach.
W tych bajkach wszystko było idealne. Łuski smoka, włosy księżniczki, lśniąca zbroja rycerza. Wierzyłam, że kiedyś i ja zostanę uratowana przez przystojnego księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie.
Potem zaczęłam rosnąć i zapomniałam o bajkach. Zaczęłam rozumieć, że nie wszystko jest idealne i nikt nie żyje długo i szczęśliwie. Zawsze są jakieś komplikacje.
A potem dowiedziałam się, że jestem herosem. Że jestem córką Ateny. Wcześniej uciekłam z domu i zamieszkałam razem z Lukiem i Thalią. Trenowałam, próbowałam zapomnieć, że kiedyś wszystko było łatwiejsze. Skupiłam się na przetrwaniu.
A potem trafiłam do obozu herosów. Dostałam przepowiednię. Trenowałam. I tak w kółko dopóki nie miałam 12 lat i do obozu nie przyszedł Percy. Syn Posejdona. Wiem, że od początku powinnam była go nienawidzić, bo jest synem Boga Mórz. Jednak z jakiegoś powodu było inaczej. Oczywiście dobrze to ukrywałam. Pokazywałam, że uważam go za idiotę i czekałam aż to dziwne uczucie przeminie.Ale nie przeminęło  i rok później podczas misji na morzu potworów zobaczyłam go podczas śpiewu syren.
Kiedy podczas naszej trzeciej misji zostałam porwana wciąż myślałam o Glonomóżdżku. Zastanawiałam się czy mnie szuka. Czy kiedykolwiek moje uczucie do niego przeminie. Wmawiałam sobie, że tak, ale wiedziałam, że to kłamstwa. Chciałam żeby nie przemijało. Chciałam kiedyś być jego dziewczyną.
Podczas misji w labiryncie byłam tak bardzo zestresowana, że to zrobiłam. Pocałowałam go. Pocałowałam Percy’iego. A potem on był na wyspie Calypso. Martwiłam się i dlatego kiedy wrócił byłam na niego wściekła. Jak mógł pozwolić nam tak długo czekać?! Przecież wszyscy się martwili. Przecież ja się martwiłam…
Kiedy teraz o tym myślę, śmieję się z siebie. Wrzeszczałam na niego, a on nic sobie z tego nie robił. Percy zawsze taki był, nadal jest. 
I kiedy pokonaliśmy Kronosa moje czternastoletnie marzenie o Percym jako moim chłopaku spełniło się. Wszyscy świętowali, my również. Nagle herosi popchnęli nas do wody. Zapomnieli jednak, że Percy jest synem Posejdona. To był najlepszy podwodny pocałunek.
Po całym tym zamieszaniu z Kronosem wszystko było dobrze. A później Percy zniknął. Szukałam go, martwiłam się, chciałam znów go zobaczyć, przytulić. Jednak znalazłam go dopiero po sześciu miesiącach. Okazało się, że Hera zabrała mu wspomnienia, oprócz jednego. Percy nie zapomniał o mnie. Wciąż mnie kochał za co dziękowałam Bogom.
Całe to zamieszanie z Gają zbliżyło nas do siebie  jeszcze bardziej o ile jest to możliwe. Kiedy świętowaliśmy zwycięstwo Percy oświadczył mi się. Były to piękne oświadczyny. Proste i w hałasie, ale piękne.
Pobraliśmy się w obozie, nasi rodzice zostali tego dnia wyjątkowo wpuszczeni przez granicę. Ślub był prosty, taki jak chcieliśmy. Wszystko było białe i niebieskie. Nawet nasz tort był w połowie niebieski. Percy uwielbia niebieskie jedzenie więc pozwoliłam sobie na trochę szaleństwa.
Zeszłego roku, po roku małżeństwa okazało się, że jestem w ciąży. Nasza córeczka przyszła na świat parę miesięcy temu i oboje wiedzieliśmy od razu, że będziemy mieli wiele dzieci.
Kiedy kładę spać Sally i widzę jak Percy się nią opiekuje, wiem, że moje życie jest idealne. Nie jest może proste, ale idealne. Jest idealne w każdej mierze. W szczebiocie mojej córki, uśmiechu mojego męża, we wszystkich wspólnych chwilach.


Może jednak istnieje długo i szczęśliwie?


poniedziałek, 6 października 2014

Bardzo krótka, smutna miniaturka

Ta miniaturka jest na prawdę bardzo krótka ale zachęcam was do przeczytania i zostawienia po sobie śladu na naszej stronce w formie komentarza.
______________________________________

Po wygranej wojnie z Voldemortem pewna młoda szatynka myślała, że nie spotka jej już nic gorszego lecz myliła się. Stało się coś okropnego.
Hermiona Grenger od pewnego czasu czuła się bardzo słabo, często mdlała. udała się więc do Munga aby sprawdzić co jej jest. Niestety magomedyk nie przyniósł Gryfonce dobrych wieści, okazało się, że ma bardzo rzadką chorobę genetyczną i został jej ostatni tydzień życia.
Kiedy wróciła do mieszkania, które dzieliła ze swoim chłopakiem Ronaldem Weasley'em, przekazała mu tą złą nowinę. Chłopak załamał się i spytał co ona chce zrobić w te ostatnie dni życia.
Szatynka bez chwili zastanowienia stwierdziła, że chce spędzić czas w gronie przyjaciół i rodziny.
Tak więc się stało. Na początku poinformowała wszystkich o swoim stanie.
Drugi dzień spędziła w Norze na szczerych rozmowach z rodziną swoją i swojego chłopaka.
Dzień trzeci przebywała wtedy u swojego przyjaciela (co prawda stał się nim dopiero po wojnie kiedy to przyznali się z rodziną, że działają po stronie Zakonu, a nie Śmierciożerców) tak więc ten dzień spędziła z nim. Był to jej najlepszy przyjaciel.
W kolejne dni do mieszkania pary przychodzili ludzie, którzy też chcieliby się z nią pożegnać.
W ostatnich dwóch dniach nie czuła się najlepiej w końcu jej organizm nie wytrzymał i dla złagodzenia cierpienia wzięła eliksir śmierci. O jej końcu można powiedzieć jedno. Nie męczyła się co nie można powiedzieć o kilku osobach, którzy kochali Gryfonkę. Tymi osobami byli nie kto inny jak Harry Potter, Ronald Weasly i Draco Malfoy.
Cała trójka ją kochała, lecz ona wiedziała o miłości tylko jednego z nich.
Trójka czarodziei nigdy się z tym nie pogodziła i już do końca życia nie związali się z inną kobietą.