środa, 31 grudnia 2014

Sylwestrowa miniaturka

Życzę wam razem z Panną Crazy szczęścia w nadchodzącym nowym roku.
Zapraszam do czytania
Edytowana przeczytajcie i komentujcie jeśli jeszcze ktoś to czyta.

____________________________________


Nazywam się Evelin. Jestem nieustraszoną od blisko dwóch lat. Mam przyjaciółkę pomogła mi przejść eliminacje. Dzięki niej jestem najlepsza z pierwszej trójki. Mam pracę sezonową.
Trenuję nowych nieustraszonych z transferu.
Dzisiaj jest trzydziesty pierwszy grudnia. Sylwester. W zeszłym roku udało mi się go ominąć. Ukryłam się w sali od ćwiczeń. Nie lubię takich imprez. Zawsze się na nich dużo pije, a jak przesadzę z alkoholem to mi odbija.
W tym roku nie mam wyjścia. Muszę iść.
A wiem, że będzie tam on. Eric jeden z przywódców, najmłodszy z nich. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Wiem, że głupio to brzmi, ale tak jest.
-Evelin chodźmy do mnie, zostało nam niewiele czasu na przygotowania. Zaledwie cztery godziny! - krzyczy na cały głos moja najlepsza przyjaciółka Silvia.
-Nie drzyj się tak. To chyba dość dużo czasu. Ja poświęcam zawsze na ubranie dziesięć minut. - Podeszłam do niej.
-Oj, dobra chodź już. - Wzięła mnie za rękę i zaciągnęła do swoich kwater.
-Teraz idź się wykąp, a ja przygotuje ci ubrania - Powiedziała zielonowłosa grzebiąca już w szafie.
Nie miałam innego wyboru. Poszłam do łazienki i umyłam się pod prysznicem żelem jagodowym i o tym samym zapachu szamponem.
Wytarłam się i owinęłam w ręcznik. Wyszłam z łazienki i usłyszałam śpiewający głos przyjaciółki.
-Chodź tu do mnie usiądź i czuj się swobodnie.
Wysuszyła mi włosy i zrobiła makijaż. Siedząc przed lustrem zielonowłosa powiedziała.
-Twoje ubranie leży na łóżku.- podeszłam do niego i zobaczyłam to:
-A gdzie bluzka? - Zapytałam, bo nie widziałam jej na kocu.
-Nie ma. - Powiedziała i odwróciła się do lustra kontynuując malowanie.
-Ale przecież będzie widać prawie cały mój tatuaż. - Powiedziałam z żalem.
-Kochana to w takim razie po co go robiłaś jak nikt oprócz mnie go nie widział?
-Bo chciałam mieć tatuaż.
-Dobra nie ważne. Przyniesiesz mi jakieś ubranie z szafy?
-Ale co mam wybrać?- Spytałam już ubrana. Nie za bardzo lubię szpilki, ale jak szaleć to na całego.
-Sukienkę i może jakieś kozaki albo szpilki albo sandałki. Nie ważne ma pasować do sukienki i odsłaniać mój rękaw.

Długo rozglądałam się po wielkiej garderobie aż w końcu wybrałam, wyszłam i zamknęłam drzwi.


.
Silvia nie myliła się, że te cztery godziny to mało czasu Ledwo się wyrobiłyśmy.
Nie chciałam wychodzić, bo wiedziałam, że wszyscy będą się na mnie gapić. Nie cierpiałam tego.
Ale raz się żyje. Nie po to wybrałam tą frakcję aby się czegoś bać.
Z jamy dochodziła głośna muzyka.
Zaczęłyśmy tańczyć. Najpierw razem. Jakiś czas później zielonooką porwał do tańca Zake, który jest od nas rok starszy.
W połowie piosenki ktoś do mnie podszedł do tyłu i złapał za biodra. Odwróciłam się i zobaczyłam Erica.
-Zatańczysz? - Zapytał. Przytaknęłam, złapałam jego dłoń i zaczęliśmy wirować w tańcu. Piosenki przemijały jedna za drugą, a my tańczyliśmy nie zważając na nic. Odchyliłam się i zobaczyłam, że przeszliśmy na bok sali. 
Zbliżył swoją twarz do mojej i pocałował. Z wrażenia dopiero po chwili oddałam, z pasją pocałunek.
Wszyscy byli tak pijani, że nie zwrócili uwagi na to, że wziął mnie na ręce. Nie przestając się całować zaniósł mnie do swojego pokoju.
Oderwaliśmy się od siebie. Położył mnie na łóżku. 
-Kocham cię. - Powiedział.
Nie byłam w stanie mówić, więc przyciągnęłam go do siebie za poły koszuli  i pocałowałam.
Części naszej garderoby były porozwalane we wszystkich kątach sypialni.

Gdy rano się obudziłam czułam się szczęśliwa. Czułam ciepło bijące od niego.
Wyglądał słodko, gdy spał. Zdjęłam delikatnie jego dłoń z mojej talii.
Na palcach wzięłam spodenki, stanik i buty do ręki. Założyłam jego koszulę i wybiegłam z pokoju.
Weszłam do swoich kwater, poszłam się odświeżyć i przebrać.Gdy już to zrobiłam poszłam coś zjeść do jamy. Slivia już tam była. Podeszłam do stołu siadając na przeciw niej.
-Hej, jak było? Przepraszam że cię zostawiłam. - Zrobiła minę ala kotek ze Shrek'a.
-Nic się nie stało.
Jedząc rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Nagle Silvia zamilkła w połowie zdania. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Odwróciłam się, a za mną stał on.
-Porozmawiajmy - powiedział. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
-Nie mamy o czym - wróciłam spowrotem do jedzenia.
Dosłownie kilka sekund później wisiałam głową do dołu przeżucona przez ramię Erica.
-Co ty robisz puść mnie. Wszyscy się na nas gapią. - Waliłam go pięściami po plecach i szarpałam się.
-Kotku nic ci to nie da jestem za silny. Wyszedł przez drzwi i poszliśmy do miejsca przy wodospadzie.
Puścił mnie, usiadłam a on stał i zapytał:
-Dlaczego wyszłaś?
-Myślałam że to była jednorazowa przygoda - Powiedziałam.
-A chciałabyś aby tak było? - Usiadł obok mnie.
-Nie.
Uśmiechnął się do mnie, a po chwili przyciągnął tak, że siedziałam na jego kolanach.
-Już nigdy nie uciekaj. - pocałował mnie.
-Nie będę nawet próbować.

TRZY LATA PÓŹNIEJ
Nie uciekłam już nigdy.
Teraz jestem jego żoną i mamy wspaniałego synka.
Silvia i Zake są razem i spodziewają się dziecka.
Nigdy nie podejrzewałam, że za jedną imprezę, na którą zostałam zmuszona przyjść, będę dziękować przyjaciółce za to, że kazała mi na niej być.

____________________________________________
To ostatnia miniaturka w tym roku. Życzę wam jeszcze raz szczęścia w nadchodzącym roku.
Wasze Persefona i Panna Crazy

wtorek, 16 grudnia 2014

Po latach



2 strony w Wordzie. 761 słów. 

W sumie nie dużo, ale mi miniaturka się podoba. A wam? 






Spojrzałam na widok rozpościerający się przede mną. Stare, wysokie drzewa idealne jako kryjówka dla wiewiórek. Zielona trawa zryta w niektórych miejscach przez dziki. Nadgryzane grzyby. Siedziałam na środku lasu i odpoczywałam. Był rześki poranek, tak różny od parnych popołudni. Słońce wisiało na niebieskim niebie i grzało lekko. Odchyliłam głowę do tyłu i westchnęłam. Pozwoliłam sobie zapomnieć o przeszłości. Liczył się tylko ten moment. Wdychałam świeże powietrze, a moje uszy pochłaniały każdy szelest drzewa, śpiew ptaka. Zagwizdałam krótką melodię, którą kiedyś ktoś dawno mi wynucił. Rue. Żałowałam, że nie zdołałam jej uratować. Mogłaby teraz żyć spokojnie. Choć mi do spokoju czasem jest daleko. Wciąż nękają mnie obrazy z Igrzysk i wojny. Doceniam to co teraz mam. A mam Peetę i dwójkę moich dzieci: Prim i Finnicka. Peeta jest wspaniały jednak wciąż ma ataki, które sprawiają, że nie wie co jest prawdą, a co nie. Pomagam mu, tak samo jak on pomaga mi. Prim jest mądrą dziewczynką uwielbiającą zwierzęta jak jej ciocia. Finnick to  spokojny chłopiec kochający czytać. Nie muszą się teraz przejmować głodem, za co jestem wdzięczna. Jestem wdzięczna za to, że nie muszą przeżywać tego samego co my. Mają po 8 lat i jeszcze nie wiedzą jak kiedyś wyglądało życie. Oczywiście wiedzą, że jesteśmy tak jakby bohaterami, dzięki którym wojna się skończyła. Ja nie uważam się za bohaterkę. Gdybym nią była, nie musiałoby ginąć tyle ludzi.
Usłyszałam jak kosogłosy odśpiewują melodię Rue i uśmiechnęłam się smutno. Tak miałyśmy dać sobie znak, że wszystko w porządku. Ona nie odpowiedziała. A później umarła.
Teraz położyłam się na ziemi i spojrzałam na chmury. Uwielbiałam to robić, ponieważ chmury nigdy nie miały tego samego kształtu, zawsze były w ruchu i mogły szybko zniknąć. Wiele razy wydawało mi się, że usłyszę wystrzał armaty, który ogłaszał śmierć na Igrzyskach. Jednak to się nigdy nie powtórzy. Już nigdy nie będziemy przeżywać tych koszmarów.
Poczułam na ręce coś gładkiego i ciepłego. Podniosłam głowę i okazało się, że na mojej dłoni leży mały, biały królik. Patrzył na mnie wielkimi oczami i nie zdawał się być przestraszony. Podniosłam się i pogłaskałam go delikatnie drugą ręką. Wydawało mi się, że to mu się podoba. Uśmiechnęłam się. Moja siostra na pewno chciałaby mieć go w domu. Tak samo jak moja córeczka. Były do siebie podobne. Obie dobre, obie dzielne i odważne.
Żałuję, że Prim nigdy nie zazna miłości. Nigdy nie będzie miała dzieci i nigdy już nie będzie się śmiać. Jej śmiech był piękny. Taki prawdziwy. Tak bardzo bym chciała, żeby była obok mnie i zaczęła mnie przekonywać byśmy wzięły królika ze sobą. A ja bym się zgodziła. Bo ją kochałam. Wciąż ją kocham. Z moich oczu pociekły łzy.
-Prim… Dlaczego musiałaś tam stać? Dlaczego nie zostałaś w trzynastce? – Zadawałam pytania pustej przestrzeni.
Mój syn, również ma imię po zmarłej osobie. Finnick. Podczas przebywania w Dystrykcie 13 zbliżyliśmy się do siebie, ponieważ oboje wiedzieliśmy jak to być z dala od ukochanej osoby.
Był dobrym przyjacielem i człowiekiem. Snow go wykorzystywał co jeszcze bardziej wzbudziło we mnie odrazę do zmarłego prezydenta Kapitolu. Finnick został rozszarpany przez zmiechy. Poświęcił się byśmy my mogli uciec i przeżyć. Do końca życia będę czuła się winna. Nie tylko dlatego, że on zginął.
Również dlatego, że zginął Cinna, Prim i wielu innych. To była moja wina, ponieważ to ja zaczęłam wszystko podczas moich pierwszych Igrzysk. To przeze mnie Peeta i ja mieliśmy zjeść trujące jagody.
Jednak po części nie żałuję. Dzięki temu wielu ludzi zostało wyzwolonych i już nigdy nie będą musieli obawiać się o to czy zostaną wylosowani na śmierć.
Wstałam, kiedy w mojej głowie zostało przemyślane już wszystko. Co tydzień przychodziłam w to miejsce i przypominałam sobie polowania z Gale’m i inne rzeczy. Jednak nigdy nie pragnęłam do tego wrócić. Zostawiłam to w tyle.
Złapałam w ręce białego królika i ruszyłam do domu śpiewając Drzewo Wisielców. Uśmiechnęłam się na wspomnienie taty. Tęskniłam za nim.
Kiedy weszłam do domu usłyszałam krzyki moich dzieci.
-Mamo, już jesteś?!
-Tak, skarbie. – odpowiedziałam mojej córce.
Primrose i Finnick przybiegli do mnie i od razu zauważyli małe zwierzątko.
-Proszę. Zdaje mi się, że was polubi. – podałam dzieciom królika, którego nazwały Snow, ze względu na biel futerka.
Wzdrygnęłam się na dźwięk tego imienia, jednak powiedziałam sobie, że to tylko imię. Nie człowiek, który zamienił nasze życie w piekło.
Poszłam do gabinetu Peety, w którym codziennie malował, kiedy ja byłam na zewnątrz. To była jego terapia, a moją było myślenie w lesie. Zapukałam i weszłam. Przytuliłam się do jego pleców nie mówiąc nic. Rozumieliśmy się bez słów.
Peeta odwrócił się do mnie i pocałował. Później spojrzał mi w oczy.
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?
-Prawda.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Spotkanie po śmierci.

Zapraszam na pierwszą grudniową miniaturkę. Jest ona z dedykacją dla wszystkich komentujących  czytelników. ____________________________________________________________

Nie każdy zna postacie z serialu Teen Wolf, więc postanowiłam je wam przybliżyć.

Lydia Martin(aktorka: Holland Roden)
Gatunek: Banshee
Druga połówka(w miniaturce): Peter Hale
Peter Hale(aktor: Ian Bohen)
Gatunek: Wilkołak
Druga połówka(w miniaturce): Lydia Martin
Allison Argent (aktorka: Crystal Reed)
Gatunek: Człowiek
Druga połówka(w miniaturce): Isaac Lahey
Isaac Lahey (aktor: Daniel Sharman)
Gatunek: Wilkołak
Druga połówka(w miniaturce): Alisson Argent

Dereh Hale (aktor: Tyler Hoechlin)
Gatunek: Wilkołak
Druga połówka(w miniaturce): Stiles Stiliński

Stiles Stilinski (aktor: Dylan O'Brien)
Gatunek: Człowiek
Druga połówka(w miniaturce): Derek Hale

Scott McCall (aktor: Tyler Posey)
Gatunek: Wilkołak
Druga połówka(w miniaturce):   Brak

Dr.Deaton (aktor: Seth Gilliam)
Gatunek:  Człowiek
Druga połówka(w miniaturce):  Brak

&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*&^*



Lydia zapukała do drzwi mieszkania, które nagle otworzyły się i jej oczom ukazał się Peter - wilkołak, który ją wykorzystywał do zmartwychwstania.
"Ale on jest przystojny" Pomyślała. Lecz nie powiedziała tego na głos.
-Ty. - Cały czas patrzyła się na starszego Hale'a.
-Ja. - Patrzył w zaskoczeniu na rudowłosą.
-Ty - Lydia powtórzyła, bo nie była pewna co innego miała by powiedzieć.
-Ja - znowu odpowiedział tym razem skierował swój wzrok na podłogę
"Nie mogę uwierzyć, że to ta sama dziewczyna" Pomyślał.
-Zapraszam do środka. Powiedział i ustąpił jej miejsca w drzwiach.
-Co cię do mnie sprowadza?
-Co to jest Banshee? - Zapytała wprost.
-Po co ci to wiedzieć?
-Ktoś mi to powie....
Jej ciało przywarło do ściany, a usta połączyły się z wargami Petera.
"Jak on fantastycznie całuje." Pomyślała."Ale powinnam go odepchnąć" Jej myśl poszła w niepamięć, kiedy odwzajemniła pocałunek.
Podniósł ją do góry, a ona oplotła jego biodra nogami i weszli po schodach do sypialni bruneta..... Sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Po stosunku mężczyzna odpowiedział na jej wcześniej zadane pytanie.
-To zjawa w kobiecej postaci, zwiastująca śmierć w rodzinie. Jest pośrednikiem między zaświatem, a ludźmi, jest szczególnie znana ze swojego żałosnego płaczu lub zawodzenia.
-Słucham? - Zapytała trochę niepewnie, bo nie wiedziała o co mu konkretnie chodzi.
-Gdy tu przyszłaś pytałaś o Banshee.
-Dzięki. Wiesz... - Jej wypowiedź przerwał telefon, który nagle zaczął dzwonić. Rudowłosa wyszła z łóżka w poszukiwaniu telefonu, a Peter tylko się jej przyglądał, aż w końcu powiedział.
-Twoja torebka leży pod moją bluzką.
Sprawdziła. Miał rację. Odebrała.
-Halo.
-Lydia gdzie ty do diabła jesteś? Zniknęłaś trzy godziny temu i nikt cię nie widział.
-Dobrze Allison będę...
-U Scott'a i jak byś mogła weź ze sobą któregoś z Healów .
-Za pół godziny. Dobrze postaram się, ale to nie będzie takie łatwe. - jednak pomyślała, że może łatwe.
Zakończyła połączenie.
Zaczęła się ubierać. Po dwudziestu minutach była gotowa, a Peter czekał na nią przy drzwiach pokoju. Wzięła buty w rękę i zbiegła po schodach.
-Nie zdążę. - Powiedziała i zaczęła jeszcze bardziej się spieszyć.
-Spokojnie - powiedział. - Odwiozę cię. 
Założył kurtkę i wziął do ręki kluczyki. Zeszli i dziewczyna zobaczyła samochód swego kochanka.
Czarne audi

-Zapraszam. - Otworzył jej drzwi. Wsiadła. Chwilę później mężczyzna usiadł za kierownicą.
-Pójdziesz tam ze mną? - Zapytała gdy jechali. - Chcieli abym... - Nie dokończyła, bo ją ubiegł.
-Słyszałem twoją rozmowę. Pójdę.
Nie rozmawiali ze sobą, ale to ich nie frustrowało, to była przyjemna cisza.
Gdy dojechali pod dom McColla wysiedli. Zadzwonili dzwonkiem i chwilę później przed parą pojawił się Stiles.
Zaprowadził ich na górę do pokoju Scotta. Weszli.
Zobaczyli spore zgromadzenie będące przy łóżku, w którym leżał chory alfa.
-Co mu jest? - Spytała przestraszona nie na żarty Lydia.
-Ścigał go jakiś łowca. Spytaliśmy mojego tatę czy po opisie rozpoznałby go.
Opisaliśmy mu tego mężczyznę, ale nie miał pojęcia czym on jest, ale znaleźliśmy kulę.
Allison podała ją Peterowi. On podszedł do biurka i wysypał zawartość kuli na blat, powąchał i aż się wzdrygną.
-To jest bardzo rzadki rodzaj tojadu, a dokładniej tojad listkowany. Ma on zamiast kwiatu same liście z fioletowymi plamkami.
-Obawiam się że w składzie moich ziół nie znajduje się odtrutka na ten rodzaj. - Odezwał się Deaton.
-Ale przecież gdy Derek oberwał kulą z tojadem to wystarczyło podpalić i nałożyć na ranę. - powiedział Stiles.
-Ale to jest bardzo rzadka odmiana jak już wspominałem i trzeba zrobić wywar z tojadu. I tak się składa, że ja posiadam właśnie odtrutkę na to.
-Co chcesz w zamian? - odezwał się Stiliński. Wiedział on bowiem, że wujek Dereka nie robił niczego bezinteresownie.
-Chcę ją. - pokazał na Lydię.
-Nie.-odezwał się słabym głosem Scott, który odzyskał na chwilę przytomność.
-Zrobię to. Pójdę z tobą- powiedziała rudowłosa w głębi serca ciesząc się z tego.
Mężczyzna wyszedł z domu alfy i zaczął grzebać w bagażniku samochodu.
Wrócił do zebranych i podał lekarzowi fiolkę z antidotum mówiąc.
-Połowę wlejcie mu do gardła, a drugą połową polejcie mu miejsce gdzie został postrzelony.
A teraz do widzenia. Wychodzimy. - Z ostatnim słowem zwrócił się do Lydii.
Ta pokiwała głową i przytuliła się do Allison, która powiedziała jej na ucho.
-Znajdziemy cię, nie martw się.
Rudowłosa po odejściu krok od przyjaciółki popatrzyła na nią i pokręciła głową.
-Nie musisz. - powiedziała jej tuż przy drzwiach. Uśmiechnęła się do brązowowłosej i wyszła za Peter'em.
Wsiedli do samochodu.
-Gdzie masz zamiar teraz jechać?- Zapytała się Lydia.
-Najpierw do ciebie. - Powiedział parkując pod jej domem - Spakujesz rzeczy i powiesz coś matce. Przyjadę po ciebie za godzinę.
Para rozeszła się do swoich domów po rzeczy.

Godzina później
-Co powiedziałaś? - zapytał Lydii gdy wsiadła do samochodu.
-Nie mogę już znieść tego miasta, dzieją się tu okropne rzeczy, wynoszę się stąd, ale obiecuję będę dzwonić co jakiś czas. Wyszłam z domu, proste. A powiesz mi gdzie teraz masz zamiar pojechać?
-Jedziemy do Nowego Orleanu. Mam tam dom, moja siostra Talia podarowała mi go.
Droga do ich nowego domu minęła znośnie. Wilkołak opowiadał dziewczynie jak tam jest, jak wygląda dom i wiele innych ciekawych rzeczy.
Lydia po dniu pełnym wrażeń położyła się spać w aucie.
Gdy Peter to zauważył przykrył ją swoją kurtką. Reszta drogi upłynęła w ciszy.
Gdy samochód podjechał pod dom, Peter nie miał serca jej budzić, więc wziął Lydię na ręce i zaniósł do sypialni. Położył dziewczynę na łóżku i przykrył kocem, a sam położył się obok i zasnął.

SIEDEM MIESIĘCY PÓŹNIEJ

Do domu Petera i Lydi ktoś dzwoni. Mężczyzna poszedł sprawdzić kto to, bo nikogo się nie spodziewali.
Otworzył drzwi, a jego oczom ukazała się banda dzieciaków z Beacon Hills.
-Kogoż to moje oczy widzą. - Odezwał się i skierował swój wzrok na dłoń siostrzeńca i Stils'a.
-Przyszliśmy po Lydię - Powiedział stanowczo Scott.
-Kochanie kto przyszedł? - Krzyknęła dziewczyna z salonu.
-Nikt ważny. - Powiedział.
Wszyscy czyli: Scott, Allison, Stiles, Derek, Isaac, spojrzeli na siebie zdziwieni.
-Jak musicie to wejdźcie. - powiedział Peter. Wiedział bowiem, że dziewczyna ucieszy się na ich widok.
Przeszli przez hol do salonu i zauważyli Lydię siedzącą na kanapie przykrytą kocem i jedzącą lody.
-Peter kto przy.. - odwróciła się i zobaczyła swoich przyjaciół.
Gdy Scott i Stiles chcieli do niej podejść, Brunet przeszkodził, warknął i zaznaczył, że dalej przejść nie mogą.
-Tylko ona. - wskazał na Allison - Resztę proszę o wyjście. Derek zostań.
Mężczyźni przeszli do kuchni, a panie zostały w salonie.
Allison od razu zapytała:
-Jak to się stało, że jesteście razem?
-Opowiem ci skróconą wersję bo nie mam chęci i czasu opowiadać, bo zajęło by na, to dłuższy czas.
Brunetka pokiwała .
-Zaczęło się to dnia kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, ale nie chciałam się do tego przyznać przed sobą, ponieważ był zły. Potem gdy umarł byłam jakaś przygnębiona i teraz wiem dlaczego. W dniu, w którym przyszłam do Scott'a razem z Peterem  przespałam się z nim, to było coś wspanialego. Przyjechaliśmy tutaj do Nowego Orleanu. Miesiąc po zadomowieniu się tutaj dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży.
Odkryła swój brzuch.
Allison nie mogła uwierzyć jej najlepsza przyjaciółka jest w ciąży z wilkołakiem, którego niedawno chciała zabić.
Lydia odezwała się.
-No to teraz ty mi opowiedz jak wy mnie znaleźliście?
-Szukaliśmy cię od dnia, w którym zniknęliście. Przez ten czas Derek i Stiles zbliżyli się do siebie i po prostu są teraz razem tak samo jak ja i Isaac.
-Bardzo się cieszę, że wam się ułożyło. - Przytuliły się do siebie.
-Jesteś szczęśliwa. Nie wrócisz z nami do miasta, prawda? - Zapytała smutno Allison.
-Tak. - Powiedziała. - Może kiedyś przyjadę, ale to będzie na pewno po porodzie.
-Twoja mama wie?
-Tak, rozmawiamy co tydzień.
-Musimy już iść.
Lydia odprowadziła przyjaciółkę do drzwi. Pożegnały się.

PIĘĆ LATA PÓŹNIEJ - Narracja pierwszoosobowa - Lydia

Jestem szczęśliwa. Moi przyjaciele pogodzili się z tym, że jestem szczęśliwa z ich wrogiem.
Mamy piękną córeczkę Emily, a to jej zdjęcie:

A to my:
Oraz moi przyjaciele, Peter nie był zachwycony, ale nic mu do tego
Te trzy  zdjęcia są nad kominkiem.
Jednym zdaniem - jestem szczęśliwa, że wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej.

piątek, 21 listopada 2014

Przepowiednia Banshee

Tytuł inspirowany Teen Wolf.

Umarły powróci, 
Zgubę swoją odzyska,
Kochankę utraconą oraz potomka swego.
Na stadzie zabójczym niegdyś od niego.
Teraz silniejszy jest, zabije wszystkich. Oprócz jednego.
Narzeczony łowczyni. Przyjaciółki matki dziecka jego.
Okaże się mu wierniejszy niż rodzina jego.

Jeśli macie jakieś pytania co do miniaturki, którą napisałam pytajcie w komentarzach.
Chętnie odpowiem.
Persefona H.

czwartek, 16 października 2014

Może jednak istnieje długo i szczęśliwie?



Dawno nie było nic z Percy'iego, więc coś napisałam. Wpadłam na to podczas nauki rosyjskiego i mam nadzieję, że się spodoba :P
_____________________________

Od kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam bajki, które opowiadał mi tata na dobranoc. Były o mężnych rycerzach, delikatnych księżniczkach, niebezpiecznych smokach.
W tych bajkach wszystko było idealne. Łuski smoka, włosy księżniczki, lśniąca zbroja rycerza. Wierzyłam, że kiedyś i ja zostanę uratowana przez przystojnego księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie.
Potem zaczęłam rosnąć i zapomniałam o bajkach. Zaczęłam rozumieć, że nie wszystko jest idealne i nikt nie żyje długo i szczęśliwie. Zawsze są jakieś komplikacje.
A potem dowiedziałam się, że jestem herosem. Że jestem córką Ateny. Wcześniej uciekłam z domu i zamieszkałam razem z Lukiem i Thalią. Trenowałam, próbowałam zapomnieć, że kiedyś wszystko było łatwiejsze. Skupiłam się na przetrwaniu.
A potem trafiłam do obozu herosów. Dostałam przepowiednię. Trenowałam. I tak w kółko dopóki nie miałam 12 lat i do obozu nie przyszedł Percy. Syn Posejdona. Wiem, że od początku powinnam była go nienawidzić, bo jest synem Boga Mórz. Jednak z jakiegoś powodu było inaczej. Oczywiście dobrze to ukrywałam. Pokazywałam, że uważam go za idiotę i czekałam aż to dziwne uczucie przeminie.Ale nie przeminęło  i rok później podczas misji na morzu potworów zobaczyłam go podczas śpiewu syren.
Kiedy podczas naszej trzeciej misji zostałam porwana wciąż myślałam o Glonomóżdżku. Zastanawiałam się czy mnie szuka. Czy kiedykolwiek moje uczucie do niego przeminie. Wmawiałam sobie, że tak, ale wiedziałam, że to kłamstwa. Chciałam żeby nie przemijało. Chciałam kiedyś być jego dziewczyną.
Podczas misji w labiryncie byłam tak bardzo zestresowana, że to zrobiłam. Pocałowałam go. Pocałowałam Percy’iego. A potem on był na wyspie Calypso. Martwiłam się i dlatego kiedy wrócił byłam na niego wściekła. Jak mógł pozwolić nam tak długo czekać?! Przecież wszyscy się martwili. Przecież ja się martwiłam…
Kiedy teraz o tym myślę, śmieję się z siebie. Wrzeszczałam na niego, a on nic sobie z tego nie robił. Percy zawsze taki był, nadal jest. 
I kiedy pokonaliśmy Kronosa moje czternastoletnie marzenie o Percym jako moim chłopaku spełniło się. Wszyscy świętowali, my również. Nagle herosi popchnęli nas do wody. Zapomnieli jednak, że Percy jest synem Posejdona. To był najlepszy podwodny pocałunek.
Po całym tym zamieszaniu z Kronosem wszystko było dobrze. A później Percy zniknął. Szukałam go, martwiłam się, chciałam znów go zobaczyć, przytulić. Jednak znalazłam go dopiero po sześciu miesiącach. Okazało się, że Hera zabrała mu wspomnienia, oprócz jednego. Percy nie zapomniał o mnie. Wciąż mnie kochał za co dziękowałam Bogom.
Całe to zamieszanie z Gają zbliżyło nas do siebie  jeszcze bardziej o ile jest to możliwe. Kiedy świętowaliśmy zwycięstwo Percy oświadczył mi się. Były to piękne oświadczyny. Proste i w hałasie, ale piękne.
Pobraliśmy się w obozie, nasi rodzice zostali tego dnia wyjątkowo wpuszczeni przez granicę. Ślub był prosty, taki jak chcieliśmy. Wszystko było białe i niebieskie. Nawet nasz tort był w połowie niebieski. Percy uwielbia niebieskie jedzenie więc pozwoliłam sobie na trochę szaleństwa.
Zeszłego roku, po roku małżeństwa okazało się, że jestem w ciąży. Nasza córeczka przyszła na świat parę miesięcy temu i oboje wiedzieliśmy od razu, że będziemy mieli wiele dzieci.
Kiedy kładę spać Sally i widzę jak Percy się nią opiekuje, wiem, że moje życie jest idealne. Nie jest może proste, ale idealne. Jest idealne w każdej mierze. W szczebiocie mojej córki, uśmiechu mojego męża, we wszystkich wspólnych chwilach.


Może jednak istnieje długo i szczęśliwie?