wtorek, 16 grudnia 2014

Po latach



2 strony w Wordzie. 761 słów. 

W sumie nie dużo, ale mi miniaturka się podoba. A wam? 






Spojrzałam na widok rozpościerający się przede mną. Stare, wysokie drzewa idealne jako kryjówka dla wiewiórek. Zielona trawa zryta w niektórych miejscach przez dziki. Nadgryzane grzyby. Siedziałam na środku lasu i odpoczywałam. Był rześki poranek, tak różny od parnych popołudni. Słońce wisiało na niebieskim niebie i grzało lekko. Odchyliłam głowę do tyłu i westchnęłam. Pozwoliłam sobie zapomnieć o przeszłości. Liczył się tylko ten moment. Wdychałam świeże powietrze, a moje uszy pochłaniały każdy szelest drzewa, śpiew ptaka. Zagwizdałam krótką melodię, którą kiedyś ktoś dawno mi wynucił. Rue. Żałowałam, że nie zdołałam jej uratować. Mogłaby teraz żyć spokojnie. Choć mi do spokoju czasem jest daleko. Wciąż nękają mnie obrazy z Igrzysk i wojny. Doceniam to co teraz mam. A mam Peetę i dwójkę moich dzieci: Prim i Finnicka. Peeta jest wspaniały jednak wciąż ma ataki, które sprawiają, że nie wie co jest prawdą, a co nie. Pomagam mu, tak samo jak on pomaga mi. Prim jest mądrą dziewczynką uwielbiającą zwierzęta jak jej ciocia. Finnick to  spokojny chłopiec kochający czytać. Nie muszą się teraz przejmować głodem, za co jestem wdzięczna. Jestem wdzięczna za to, że nie muszą przeżywać tego samego co my. Mają po 8 lat i jeszcze nie wiedzą jak kiedyś wyglądało życie. Oczywiście wiedzą, że jesteśmy tak jakby bohaterami, dzięki którym wojna się skończyła. Ja nie uważam się za bohaterkę. Gdybym nią była, nie musiałoby ginąć tyle ludzi.
Usłyszałam jak kosogłosy odśpiewują melodię Rue i uśmiechnęłam się smutno. Tak miałyśmy dać sobie znak, że wszystko w porządku. Ona nie odpowiedziała. A później umarła.
Teraz położyłam się na ziemi i spojrzałam na chmury. Uwielbiałam to robić, ponieważ chmury nigdy nie miały tego samego kształtu, zawsze były w ruchu i mogły szybko zniknąć. Wiele razy wydawało mi się, że usłyszę wystrzał armaty, który ogłaszał śmierć na Igrzyskach. Jednak to się nigdy nie powtórzy. Już nigdy nie będziemy przeżywać tych koszmarów.
Poczułam na ręce coś gładkiego i ciepłego. Podniosłam głowę i okazało się, że na mojej dłoni leży mały, biały królik. Patrzył na mnie wielkimi oczami i nie zdawał się być przestraszony. Podniosłam się i pogłaskałam go delikatnie drugą ręką. Wydawało mi się, że to mu się podoba. Uśmiechnęłam się. Moja siostra na pewno chciałaby mieć go w domu. Tak samo jak moja córeczka. Były do siebie podobne. Obie dobre, obie dzielne i odważne.
Żałuję, że Prim nigdy nie zazna miłości. Nigdy nie będzie miała dzieci i nigdy już nie będzie się śmiać. Jej śmiech był piękny. Taki prawdziwy. Tak bardzo bym chciała, żeby była obok mnie i zaczęła mnie przekonywać byśmy wzięły królika ze sobą. A ja bym się zgodziła. Bo ją kochałam. Wciąż ją kocham. Z moich oczu pociekły łzy.
-Prim… Dlaczego musiałaś tam stać? Dlaczego nie zostałaś w trzynastce? – Zadawałam pytania pustej przestrzeni.
Mój syn, również ma imię po zmarłej osobie. Finnick. Podczas przebywania w Dystrykcie 13 zbliżyliśmy się do siebie, ponieważ oboje wiedzieliśmy jak to być z dala od ukochanej osoby.
Był dobrym przyjacielem i człowiekiem. Snow go wykorzystywał co jeszcze bardziej wzbudziło we mnie odrazę do zmarłego prezydenta Kapitolu. Finnick został rozszarpany przez zmiechy. Poświęcił się byśmy my mogli uciec i przeżyć. Do końca życia będę czuła się winna. Nie tylko dlatego, że on zginął.
Również dlatego, że zginął Cinna, Prim i wielu innych. To była moja wina, ponieważ to ja zaczęłam wszystko podczas moich pierwszych Igrzysk. To przeze mnie Peeta i ja mieliśmy zjeść trujące jagody.
Jednak po części nie żałuję. Dzięki temu wielu ludzi zostało wyzwolonych i już nigdy nie będą musieli obawiać się o to czy zostaną wylosowani na śmierć.
Wstałam, kiedy w mojej głowie zostało przemyślane już wszystko. Co tydzień przychodziłam w to miejsce i przypominałam sobie polowania z Gale’m i inne rzeczy. Jednak nigdy nie pragnęłam do tego wrócić. Zostawiłam to w tyle.
Złapałam w ręce białego królika i ruszyłam do domu śpiewając Drzewo Wisielców. Uśmiechnęłam się na wspomnienie taty. Tęskniłam za nim.
Kiedy weszłam do domu usłyszałam krzyki moich dzieci.
-Mamo, już jesteś?!
-Tak, skarbie. – odpowiedziałam mojej córce.
Primrose i Finnick przybiegli do mnie i od razu zauważyli małe zwierzątko.
-Proszę. Zdaje mi się, że was polubi. – podałam dzieciom królika, którego nazwały Snow, ze względu na biel futerka.
Wzdrygnęłam się na dźwięk tego imienia, jednak powiedziałam sobie, że to tylko imię. Nie człowiek, który zamienił nasze życie w piekło.
Poszłam do gabinetu Peety, w którym codziennie malował, kiedy ja byłam na zewnątrz. To była jego terapia, a moją było myślenie w lesie. Zapukałam i weszłam. Przytuliłam się do jego pleców nie mówiąc nic. Rozumieliśmy się bez słów.
Peeta odwrócił się do mnie i pocałował. Później spojrzał mi w oczy.
-Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?
-Prawda.

6 komentarzy:

  1. Piękne. Po prostu wspaniałe. Urzekające, że tak się wyraże.
    Wychodzi na to, że mam coś z Katniss, ja też uwielbiam chodzić po lesie i myśleć ;)
    Szkoda mi biednego króliczka-Snowa. Ciekawi mnie reakcja Peety
    gdy by się dowiedział jak jego dzieci nazwały zwierzątko...
    pozdrawiam,
    Annie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że ci się podoba :)
      Pozdrawiam,
      Crazy ♥

      Usuń
    2. P.s Miniaturki różnej treści znalazły się w "Polecane" na moim blogu :)

      Usuń
  2. Super miniaturka :)
    Choć wolę HP :)
    Pozdrawiam i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Coś z Harrego być może pojawi się niedługo.
      Pozdrawiam,
      Crazy ♥

      Usuń